Karnawałowe zwyczaje zagłębiowskie
Karnawałowe zwyczaje zagłębiowskie [1]
Podobnie jak dzisiaj, tak i kiedyś w Zagłębiu Dąbrowskim tuż po Bożym Narodzeniu przychodził czas karnawału, dawniej zwanego również „mięsopustem". Ten kilkutygodniowy okres, nie zawsze tak samo długi, zaczynał się właściwie tak jak współcześnie już od zabawy sylwestrowej. Kończył zaś tzw. ostatkami lub zapustami. Istotną różnicą pomiędzy tradycją naszych przodków, a współczesnymi czasami, jest długość trwania ostatków. Dziś tą nazwą określa się ostatni dzień karnawału, wtorek przed środą popielcową. Dawniej były to trzy ostatnie dni przed Wielkim Postem. Cały okres karnawału obfitował w wiele zwyczajów, o których niewielu mieszkańców wie lub zapomniało, a wręcz są w obecnych czasach zupełnie niepraktykowane.
Gdy zapytamy o karnawał współczesnego mieszkańca Zagłębia Dąbrowskiego, to odpowie: bal karnawałowy, tłusty czwartek i ewentualnie „śledzik". To trzy najważniejsze dla współczesnych ludzi aspekty karnawału. Natomiast kiedyś w Zagłębiu Dąbrowskim ten czas obfitował w różnego rodzaju inne uroczystości, przede wszystkim był to czas, w którym urządzano śluby i wesela. Powodów było kilka. Najważniejszym było to, iż trwał okres zimowy, gdy było mniej pracy w gospodarstwie, po drugie chciano jak najlepiej wykorzystać ten okres zabawowy. Wówczas więc pary były kojarzone i pobierały się, a tych kilka tygodni było okazją do wzajemnych odwiedzin, hucznego świętowania, zabaw i spotkań towarzyskich.
Na obszarze naszego regionu, podobnie jak w całej Polsce, niegdyś praktycznie w każdą sobotę karnawału odbywała się zabawa w karczmie, a jeśli takowej we wsi nie było, gromadzono się w dużej izbie wynajętej od któregoś gospodarza. W niektórych miejscowościach urządzano też kuligi. Jednakże nie tylko były one doskonałą zabawą (przynajmniej dla części uczestników), ale przede wszystkim, jak pisze Zbigniew Kuchowicz, dyktowane były trudnościami materialnymi, stanowiły „pretekst do bezpłatnego obżarstwa i opilstwa" oraz pustoszyły spiżarnie „gościnnych gospodarzy".
Okres pomiędzy nowym rokiem a środą popielcową był także terminem chodzenia po wsiach i miasteczkach przeróżnych maszkar zapustnych. Pod koniec XIX w. na obszarze Zagłębia Dąbrowskiego na zakończenie zapustu domostwa odwiedzali: jeździec na pobrykującym koniku przypominającym lajkonika krakowskiego, becząca koza i kłapiący dziobem żuraw. Cały ten orszak, otoczony chmarą młodzieży, zaczynał odwiedziny zwykle od dworu, a następnie obchodził okoliczne wioski. Jak wspomina Grzegorz Odoj w swym opracowaniu dotyczącym Sławkowa, w miasteczku tym, w ostatnim tygodniu karnawału, pojawiały się grupy przebierańców z twarzami umazanymi sadzami. Grupa tych wesołków chodziła od domu do domu głosząc żartobliwe oracje i wypraszając poczęstunek lub pieniądze. Robiono także inne żarty np. ściągano furtki i bramy lub chowano sprzęty gospodarcze w dziwnych miejscach tak, aby gospodarz nie mógł ich znaleźć.
W Zagłębiu Dąbrowskim charakterystyczny był szczególnie zwyczaj „wodzenia niedźwiedzia". W jego rolę wcielał się chłopak okręcony grochowinami, którego prowadzono po domach. Były to zabiegi magiczne mające zapewnić urodzaj i dobrobyt w kolejnym roku, dlatego na przykład dobrze było, aby z niedźwiedziem zatańczyła gospodyni. W grupie przebierańców nie spotykało się dziewczyn. Zazwyczaj byli to chłopcy. I właśnie chodząc od domu do domu czynili różnego rodzaju psoty, odgrywane były krótkie scenki w towarzystwie Żyda. Zwyczaje te obecne były jeszcze długo po II wojnie światowej.
Chodzenie owych maszkar zapustnych nasilało się w ostatki, poprzedzone tłustym czwartkiem. Ten dzień był dawniej w Zagłębiu szczególnie hucznie obchodzony. W Sławkowie, Siewierzu, czy Żarkach tego dnia w karczmie miały miejsce zabawy kobiet nazywane „babskimi combrami", podczas których gospodynie raczyły się kiełbasą i wódką. O owym zwyczaju, charakterystycznym głównie dla Małopolski, wspomina także Marian Kantor - Mirski, pisząc: „Już od samego rana rynek zapełniał się babami. Tu rozpoczynały one spacery i tańce, poczem następował poczęstunek, a wreszcie chwytanie przechodniów, kręcenie nimi jak mątewką od barszczu lub warząchwią od jadła, a czasem nawet jak szkrobachą". O „combrowych" zabawach siewierskich kobiet wspomina także Oskar Kolberg odnotowując w swych „Dziełach wszystkich", że „w tłusty czwartek chodzą i tańczą baby po rynku i ulicach, chwytając ludzi". Rozcombrzone kobiety, które na straganach wyłożone miały kiełbasy i inne specjały, jeszcze na początku XX w. spotkać było można na rynku w Żarkach.
Dziś już nie ma „combrowych" zabaw kobiet, a w tłusty czwartek spożywamy, zgodnie z tradycją, pączki niegdyś wypiekane na słoninie, sadle lub maśle. Ponadto dawniej oprócz pączków, mających, jak utrzymywano, pomóc rodzić się ziemniakom na polu, tego dnia przygotowywano bardziej obfite i tłuste posiłki.
Współcześnie ostatkami coraz częściej nazywane są nie trzy ostatnie dni karnawału, a jedynie ostatni, wtorkowy wieczór przed środą popielcową. Kiedyś w tym dniu miejsce miały huczne „babskie" zabawy w karczmie przy muzyce i napitku, gdzie śpiewano oraz tańczono. Tańce ostatkowe miały przyczynić się do urodzaju w nadchodzącym lecie, dlatego też w czasie zabawy kobiety tańczyły podskakując jak najwyżej tzw. konopny taniec. Co ważne, zabawa w zapustny wtorek kończyła się najpóźniej o północy. Milkła muzyka, instrumenty muzyczne chowano do futerałów lub wynoszono do innego pomieszczenia. Miało to symbolizować odejście czasu zabawy. Podobne znaczenie miał gest wywiezienia na taczce w pole grajka. Zdarzało się jednak, że celowo nie zwracano uwagi na mijającą północ i śpiewano, tańczono aż do świtu. Nierzadko również w środę popielcową można było natknąć się na rozbawione towarzystwo, tyle, że już siedzące przy kapuście i postnym śledziu.
Współcześnie pierwszy dzień postu, czyli środa popielcowa, jest już dniem pełnym powagi i skupienia, ale jeszcze w połowie ubiegłego wieku zdarzało się, że był to ostatni dzień, w którym pobrzmiewały echa zapustów. W środę popielcową, z samego rana, zamężne kobiety poprzebierane za mężczyzn, brały sanie, na których ustawiały duży ceber i jechały po młodą mężatkę. Towarzyszyła im młodzież i kilka kobiet, które śpiewając akompaniowały sobie na przetakach pełnych skorup i cynowych łyżek. Gdy taki oto orszak dotarł do chałupy gdzie przebywała młoda gospodyni, która w zapusty wyszła za mąż, baby wpadały do izby, stawiającego opór męża zamykały w komorze, a „młoduchę" wsadzały do cebra i wiozły do karczmy. W karczmie następował „wpisunek" młodej do kobiecego cechu. Z tej okazji młoda musiała zafundować wódkę i dopiero wówczas przyjmowano ją do grona mężatek.
Gdy we wsi była jeszcze jakaś młoda mężatka, to wówczas kobiety jechały po nią i wszystko odbywało się od początku. Jeśli nie było już żadnej młoduchy, wówczas kobiety przystępowały do konopnego tańca a następnie zasiadały do uczty składającej się z kapusty i grochu. Jak już zostało wspomniane, jeszcze w latach 50. XX w. gdzieniegdzie w Zagłębiu Dąbrowskim można było spotkać się z owym zwyczajem. Znane są relacje Zagłębianki, która w podobny sposób została potraktowana na terenie Psar.
Inną znaną tradycją związaną z pierwszymi dniami Wielkiego Postu było zapomniane już dzisiaj nawet na wsiach tzw. szorowanie i wyparzanie garnków. Chodziło o to, aby pozbyć się wszelkich śladów tłuszczów, po to aby broń Boże nie spożyć go w postne dni. Następnie kobiety nastawiały zakwas na żur, który obok śledzia był dominującą potrawą przez całe 40 postnych dni. Z kolei pannom, które nie wyszły za mąż w czasie karnawału, przywiązywano drewnianą kłodę. Dopiero wtedy nastawał czas właściwego postu i umartwiania się. Z okresem tym nie ma już zbyt wielu tradycji.
Dzisiaj z tradycji charakterystycznych dla karnawału i okresu przejścia w Wielki Post nie zachowało się wiele. Bawimy się na balach karnawałowych, obowiązkowo z przebraniami, ale w tłusty czwartek na naszych stołach królują przede wszystkim słodkości. Zabawa w ostatki musi skończyć się o północy, a we współczesnych gminach próżno szukać maszkar odwiedzających domowników, choć od czasu do czasu w niektórych miejscowościach miłośnicy zagłębiowskiej kultury starają się przypominać o pewnych zwyczajach naszych przodków. Dlatego też można się czasem natknąć choćby na wodzonego po domach niedźwiedzia, ale często jest on już w „unowocześnionej" wersji np. w niemal profesjonalnym stroju uszytym z pluszowego materiału. Trudno tu mówić o starannym kultywowaniu tradycji, ale dobrze, że choć w taki sposób są one odświeżane.