Prolog (Andrzej Niemojewski)

Z WikiZagłębie
Biblioteka Zagłębiaka
Prolog przedstawienie Zemsta Teatr Zagłębia 0001.jpg
Tytuł Prolog
Rok wydania 1897
Miejsce wydania Sosnowiec
Autor
Autor Andrzej Niemojewski

Informacje

Prolog - krótka forma teatralna napisana z okazji otwarcia Teatru w Sosnowcu przez poetę Andrzeja Niemojewskiego. Prolog oparty został na motywach zagłębiowskiego folkloru górniczego. Sławił "geniusz" sztuki i jego sojusz ze światem pracy.

Otwarcie Teatru w Sosnowcu

W dniu 6 lutego 1897 roku w Sosnowcu odbyło się uroczyste otwarcie Teatru zwanego wówczas Zimowym. Miejscowy zespół amatorski, pod kierunkiem Kazimierza Lesiewicza, wystawił wówczas Zemstę Aleksandra Fredry.

Spektakl ten poprzedziła inscenizacja Prologu - autorstwa poety Andrzeja Niemojewskiego. Dopiero następnego dnia tj. 7 lutego 1897 teatr objął jego pierwszy dyrektor: Czesław Teofil Janowski, który przybył do Sosnowca z własnym zawodowym zespołem aktorskim.

Prolog

Opis sceny:
Po lewej od widza odkrywka kopalni z wychodzącym na powierzchnię chodnikiem, w którym rozlegają się uderzenia kilofów. Bije z niego światło lampek. Dokoła bryły węgla i łupku, kilka porzuconych oskardów, wózek górniczy. W głębi lesista okolica. Po prawej zielone wzgórze i droga, ginąca za sceną. Lewa strona tonie w mroku.

Z prawej strony ponad wzgórzem rozpina się światłość. W chwili po podniesieniu zasłony wynurza się z chodnika górnik, podnosi rękę do czoła, patrzy pod światłość i wydawszy stłumiony okrzyk zawraca się do chodnika, kiwając w głąb na innych. Rozlega się tam z kolei gwar głosów, huk kilofów milknie. Kilku górników wychyla się z chodnika, wszyscy patrzą z wyrazem zdumienia w kierunku wzgórza, nad którym rozpięta jasność, wołając pół okrzykami jeden przez drugiego.

Teatr Zimowy w Sosnowcu. Fotografia z 1898 roku

GÓRNICY:

- Skarbnik!

- To nie Skarbnik!

- Ale Skarbnik, na pewno Skarbnik!

- Ola Boga!

- Uciekaj, kto żyw!

- Nieszczęście nam przyniesie!

- Święta Barburko, patronko górników, miej nas w swojej opiece!

(Małe zamieszanie wśród górników)

- Nie uciekajcie! Skarbnik Was nie zje!

- Kogoś Skarbnik prowadzi!

- Jakiś duch z nim idzie!

- Teraz nic nie widać!

- Ech, to nie był Skarbnik...

(Górnicy uspakajają się)

- Co ty gadasz; nie Skarbnik! Skarbnik, jak tu stoję, Skarbnik! Jeno dziś w śtajgrowskim przebraniu, broda konopiata po pas!

- Jej, jej, jej, jej!

- Kogoś cięgiem oprowadza, taką jasną postać, nic jeno oprowadza a wszystko pokazuje. Teraz znikli za górką. Już ich ludzie widzieli. Powiadali mi, co się ten jasny duch ociągał a Skabnik muino odpowiadał: "Nic to, pójdź dalej!" I na wszystkie strony w okolusieńko kilofem pokazywał i śmiał się. Cięgiem oprowadzał i śmiał się!

- Matko Boża, idą znów!

- Idą, idą, idą!

- Prościusieńko na nas idą! Skarbnik chichocze a on duch taki jasny jak belka żelazna z ognia wyjęta! Oj, oj, ojoj! Nie, nie mogę patrzeć, bo oślepnę, albo jeszcze gorzej!

- Ludzie, uciekajcie!

- Schowajmy się do chodnika!


Górnicy kryją się w głębi chodnika, ale wychylają głowy, kiwając ku sobie na znak przestrachu i zdziwienia. Potem nikną w chodniku zupełnie i dopiero w ciągu dalszej akcji, powodowani ciekawością, znowu wychylają się, zrazu trwożnie, potem nieco śmielej.

Z prawej wychodzą na scenę Skarbnik i Geniusz Sztuki. Skarbnik, starzec zupełnie łysy, z białą brodą po pas, w dużych okularach, spoza których rzuca w bok badawcze spojrzenia, w stroju starszego sztygara, bardzo pochylony, podpiera się kilofem, w lewej ręce czapka górnicza. Geniusz w postaci młodzieńca w greckim stroju, maska aktorska w lewej ręce, ukazuje się na tle światłości, staje zdumiony i mówi.

GENIUSZ SZTUKI:

Dokąd mnie wiedziesz, Skarbniku ponury,

Z przybytków Sztuki, Piękna i Natchnienia,

Wieczystej wiosny, i kwiatów, i sławy?

Tu dymem czarnym pokryte lazury,

Grzmi burza maszyn, wre trud bez wytchnienia,

Posępność w twarzach, wzrok nieufny, mgławy!

Gdziekolwiek stopą dotknę suchej ziemi,

Wyrasta węgiel bryłami czarnymi!

Wyciągam ręce i cofam z odrazą,

Bo wszędzie zimne, nieczułe żelazo!

Tu i pierś ludzka musi być jak bryła

I od skał twardsza, gdy je pokruszyła,

Źrenica chłodna na blasków potoki,

Kiedy spod słońca bieży w kopalń mroki

A ręka w gorzkiej, życiowej potrzebie

Czyż będzie sięgać gwiazd na sztuki niebie,

Kiedy je liczy wciąż na swojej dłoni

I z całym trzosem inne niebo dzwoni?!


SKARBNIK (wybuchając śmiechem, nie bez ironii):

Mój patetyczny aniołku!... Śmiech bierze!...

Te jasne szaty i - węgla rubieże!

Słodziutki szczebiot - i dziki świst pary!

Już się tak dawno nie śmiał Skarbnik stary!...

Lecz czekaj... Świat nasz nie błyszczy urokiem,

Nie wzbiera szumnych rozkoszy potokiem,

Czasu nie tracim na próżne sielanki,

Na łzy kochanka, cierpienia kochanki,

Tu praca panią i tu znój jest panem,

Tu niwa huczy czarnym węgla łanem,

My tylko kujem, kopiem a w przestanku

Liczym i liczym - i nic dla nas nie ma,

Co nie wziąć w rękę, nie zmierzyć oczyma,

A reszta dzieciom, poetom - i lichu!

Ni urok nocy, ni słodycz poranku,

Ni polot sztuki serca nam nie koi

I wieczna ręka do pracy się zbroi,

Jeśli zliczyła przyrost swej zdobyczy,

Choć umysł nawet w pracy dalej liczy...

A jednak w duszy coś szepce po cichu,

Że tylko liczyć i liczyć za życia,

To obumarłość i początek gnicia,

Że wciąż oddychać w fabryk ciemnym dymie,

Cel istnień, którym nie człowiek na imię!

I każdy szuka okiem innych świadków,

Szuka wesela, szuka życia kwiatów,

Gdy nie znajduje, szuka ich w piosence,

A nie znalazłszy załamuje ręce...

Więc pójdź tu do nas z twym światem ułudnym,

Myślą brzemiennym, marzeniami cudnym!

Nieś ukojenie, lot ducha skrzydlaty

I syp na piersi słowa piękne kwiaty!

Przybądź z twą rzeszą do naszej krainy,

Gdzie góra kruszców i węgla doliny,

Błyśnij jasnością nad czółmi naszymi

I daj choć chwilę zapomnieć o ziemi!

Boć i tu przecie, pod pyłów powłoką,

Pól zapomniane, ukryte głęboko,

Znękane w życiu burzliwej rozterce,

Bije to wieczne, stare ludzkie serce!

GENIUSZ

Tu ludzkie serca? I od wieków wiela

Ciebie jednego ma za przyjaciela?

Nie tam poezja, gdzie słoneczne światy

I woniejące dolinami kwiaty,

Gdzie lubym czarem pieści wiosna świeża,

Lecz tam, tam tylko. gdzie serce uderza!

Blasku poezji, zaświeć na tym niebie,

Niech z grubych powłok, to serce odgrzebie!

Ach gdzież jest rzesza, ma ucieszna rzesza?

Niechajże żwawo w ślad za mną pospiesza!

Do mnie tu, do mnie!

Odwraca się w stronę wzgórza. Z pagórka, z lesistej dali, ze wszystkich stron zlatują różne fantastyczne postaci, nimfy, amorki uskrzydlone, dalej kroczy Król Lir z trzema córkami, Hamlet, z czaszką w ręku, Cześnik Raptusiewicz, pokręcając prawicą wąsa a lewicę zatknąwszy za pas, za nim spieszy Dyndalski, z boku Papkin, robiący słodkie oczy do nimf, wreszcie szereg innych typów popularnych. Jedne amorki zasypują widownię kwiatami, inne zaglądają ciekawie do wózka górniczego i w głąb chodnika, dotykając figlarnie górników, którzy są tym niepomiernie zdziwieni, ale im się to podoba. Inne typy gromadzą się dokoła postaci Geniusza, każdy zachowując się odpowiednio do swego charakteru, wiec fauny zaczepiając nimfy, które przed nimi uchodzą bliżej postaci Geniusza,Cześnik pusząc się, Hamlet kiwając tragicznie głową nad czaszką. Papkin nadskakując nimfom i cofając się przed groźnym wzrokiem Króla Lira.

Światłość oblewa główną grupę. Z chwilą. gdy Geniusz Sztuki wzywa tę rzeszę, poczyna przygrywać muzyka pianissimo i gra do końca aż po zapadnięciu zasłony Kiedy po odegraniu tej mimicznej sceny postaci ugrupowały się dokoła Geniusza, ten mówi dalej:

GENIUSZ

Pójdźcie! Tu węgiel czeka

To stare serce śród piersi człowieka!

Dalej tu, dalej! Nadlatujcie kołem

Barwnem i gwarnem, smętnem czy wesołym,

Z wieczną młodością i miłością wieczną,

Bujną natchnieniem, uczuciem serdeczną,

Z ponad czół ludzkich spędzajmy obłoki,

Co im zaćmiły szlak życia szeroki!

Stańmy pod wodzą starego Skarbnika,

Niech on sam ludzkie podwoje odmyka,

Niech skarbi tłumy! Tu nasze szałasy

Stawmy na długie, na szczęśliwe czasy!

Twórzmy tu ludziom świat lepszy, ułudny,

Zalejmy oczy światłem i weselem,

Aż im szmat nieba pod stopy pościelem!