Zagłębiowskie legendy: "Zaklęty Pustelnik" (Będzin-Łagisza)

Z WikiZagłębie
Wersja do druku nie jest już wspierana i może powodować błędy w wyświetlaniu. Zaktualizuj swoje zakładki i zamiast funkcji strony do druku użyj domyślnej funkcji drukowania w swojej przeglądarce.

Przy polnej drodze, co dawniej prowadziła od północno-zachodniego krańca Łagiszy przez Grabis do Malinowic, widniał niegdyś po lewej stronie na wzgórzu krzyż, ustawiony na pamiątkę, jak opowiadają starzy ludzie, iż we wnętrzu tego wzgórza znajduje się zaklęty pustelnik.

Przed wielu wiekami, gdy tutejsze okolice były porosłe gęstym borem, zjawił się w tych stronach jakiś pokutnik wędrowny, który obrał sobie siedlisko na wzgórzu. Nikt z mieszkańców wioski nie dowiedział się nigdy jak się zwał, kim był, i skąd przybył. Osiedliwszy się na wzgórzu, pobudował sobie schronisko z gałęzi drzew, a później własnemi rękami wzniósł małą kapliczkę z smukłą wieżyczką, w której umieścił drewniany dzwonek - klekotkę. Przez wiele lat żył sobie wśród boru, nie zjawiając się nigdy w wiosce. Ludzie widywali go nieraz z daleka, jak chodził po lesie, zbierając jagody, grzyby i korzonki, wiedzieli, że istnieje, iże trzy razy dnia, o świtaniu, w południe i o zmierzchu, odzywał się suchy klekot dzwonka z wieżyczki kaplicy. Mieszkańcy wioski tak się przyzwyczaili do owego klekotania, że gdy pewnego ranka nie posłyszeli go, ruszyli gromadnie na wzgórze, aby przekonać się co się dzieje z pustelnikiem. Po przybyciu na miejsce, przekonali się, że szałas i kapliczka zniknęły, jakby ich nigdy nie było. W zabobonnym strachu wszyscy zawrócili z powrotem do wioski, a w jakiś czas potem, zupełnie o wydarzeniu zapomnieli. Aż tu pewnego dnia, idzie sobie drogą od Malinowic jeden z gospodarzy łagiskich. Gdy zbliżył się do wzgórza, zjawił się przed nim nagle, jakby z ziemi wyrósł, siwy starzec w stroju zakonnym, który rzekł do niego: - Człeku dobry ! Już tyle czasu czekam na ciebie ! Tyś mój wybawiciel ! Jestem zaklętym pustelnikiem, który tu przed laty przybył i mieszkał na tym wzgórzu. Za moje nieprawości, za znęcanie się nad moimi poddanymi, Bóg mnie ciężko pokarał chcąc go przebłagać, postanowiłem odpokutować za popełnione winy, żyjąc w odosobnieniu i przyrzekając sobie, że już nigdy nie skrzywdzę nawet zwierzęcia. Żyłem przez wiele lat szczęśliwy, spędzając czas na modlitwie. Pustelnia była mi domem, zaś bór i zwierz leśny towarzyszami. Byłby Bóg przyjął moją pokutę, lecz pewnego dnia odezwały się we mnie dawne namiętności, - znów skrzywdziłem człowieka, który z ciekawości zaglądnął do mej pustelni Po tym niecnym czynie, zapadłem się z woli Bożej wraz z moją pustelnią i kapliczką. Ty mnie możesz tylko wybawić. Weź mnie pod rękę, bo widzę źeś odważny i prowadź mnie na cmentarz farny do Grodźca. - A po cóż wy pod wieczór chcecie na cmentarz - pyta starca gospodarz - Na to pytanie - odparł pustelnik - odpowiem ci, lecz na miejscu, a teraz uważaj byś się nie oglądnął, gdy usłyszysz za sobą jakieś krzyki i hałasy, bo to będzie, sprawka sil nieczystych, które jednak tobie nic złego wyrządzić nie mogą, gdyż nie mają mocy nad tobą. Odważny chłopek chwycił starca pod rękę i poprowadził go wprost na "Dorotkę", aby skrócić drogę. Zaledwie uszli niewielki kawał drogi, zmrok zaczął zapadać; zerwał się wicher okrutny, hucząc i wyjąc jak stado potępieńców. Nad głowami idących, zjawiły się gromady czarnego ptactwa, potem jakieś ognie buchały z ziemi to z lewej, to z prawej strony ścieżyny. Nie zważając na te "dziwy", szedł nasz gospodarz odważnie, nie oglądając się poza siebie. " Już stanął z pustelnikiem na szczycie dawnego hrudka, skąd majaczyła sylwetka kościółka w Grodźcu, gdy spostrzegł, że nad głową jego wisi olbrzymi kamień, na cieniutkim sznurku. Przestraszył się niezmiernie, a uskakując w bok, odruchowo oglądnął się wstecz. W tej chwili posłyszał przeraźliwy śmiech w powietrzu, a zarazem spostrzegł, że pustelnik zniknął. Zmartwił się wielce chłopina, że przez swoją nieoględność i strach, nie dopomógł pustelnikowi do wybawienia. Wracając smutny do wioski, przemyśliwał w jaki sposób zniknął mu starzec: przecież nie zapadł się w ziemię, ani go porwały złe duchy, a jednak przepadł jak kamień w wodzie. Głowiąc się nad tym zjawiskiem, przyszedł do przekonania, że pustelnik powrócił do swej zapadniętej na wzgórzu pustelni. Na drugi dzień opowiedział o wypadku sąsiadom, którzy po naradzie, postanowili na wzgórzu postawić krzyż. Ruszono gromadką na wzgórze i ze zdziwieniem wykryto na jego szczycie dziurę, prowadzącą do wnętrza. Dziura była tak głęboka, że najdłuższe tyczki nie dosięgały jej dna. Ktoś pochwycił kamień i rzucił do dziury. Za chwilę usłyszano głuchy stuk, jakby spadanie kamienia na tarcice. Ktoś inny położył się na ziemi, przyłożył ucho do dziury i usłyszał jakby daleki klekot drewnianego dzwonka kapliczki. Zamiast ustawić krzyż na wzgórzu, uchwaliła gromada Łagiszy rozkopać wzgórze i w ten sposób oswobodzić pustelnika. Pewnego dnia zaroił się pagórek robotnikami. Kopano przez cały tydzień, wywożąc ziemię nad potok, płynący w stronie zachodniej. Gdy powrócono do roboty w poniedziałek, przekonano się, że całotygodniowy trud na nic się nie zdał, bowiem jakaś tajemnicza siła przeniosła z powrotem ziemię na wzgórze. Rozpoczęto na nowo kopanie, - pracowano znów przez cały boży tydzień, a gdy nadeszła sobota, pozostawiono wartowników przy rozkopie, lecz i to nie pomogło: wartownicy posnęli - a ziemię ktoś przeniósł na pagórek. Po tych wypadkach pozostawiono wzgórze w spokoju, na szczycie jego ustawiono krzyż, który trwał wieki, aż około r. 1850 zwalił się ze starości. Czy zaklętego pustelnika wybawił kto? - nie jest nam wiadomo. Starzy ludzie opowiadają, że gdy zaczęto brać kamień z górki około roku 1856, to robotnicy słyszeli jakieś odgłosy wydobywające się z jej wnętrza. Miał to być głos dzwonka drewnianego, wiszącego na wieżyczce kapliczki.