Zagłębiowskie legendy: "Tajemniczy pustelnik" (Dąbrowa Górnicza-Gołonóg)
Było to przed wielu wiekami. Na drewnianym zamku w Będzinie mieszkał srogi rycerz - pan, znany z okrucieństw i znęcania się nad poddanymi. Długo straszył wszystkich tyranią, długo gnębił swą służbę i poddanych w najokrutniejszy sposób, aż wreszcie miarka się przebrała. Bóg jednego dnia srodze go ukarał. Stracił ów pan na raz i żonę i dzieci, które zginęły tragiczną śmiercią. Od tej chwili cały świat wydał się mu grobem. Dzień i noc spędzał we łzach i żalu za żoną i dziećmi, nie mogąc nigdzie znaleźć zapomnienia. Aż tu pewnej nocy miał sen, w którym ujrzał wszystkie swe zbrodnie w całej pełni. Przerażony zerwał się z łoża, a biegając rozpaczliwie po izbie zamkowej, błagał Boga o natchnienie, co ma dalej czynić.
I zlitował się Najwyższy nad okrutnikiem, - zesłał mu sen, w którym wskazał mu skaliste wzgórze Gołonoga na miejsce pokuty. Pewnego ranka dumny panek, zabrawszy trochę skarbów, ruszył potajemnie w puszczę. Błąkając się po niej przez wiele dni, zjawił się pod górą i zaczął piąć się na jej szczyt. Mieszkańcy osady patrzyli na utrudzonego wędrowca, co bosymi nogami kroczył po zwałach kamieni, - patrzyli i litowali się nad nieznajomym, - a on piął się dalej, aż zniknął z oczu. Za kilka dni ciekawsi poszli jego śladami i zobaczyli go jak w skale wykuwał sobie grotę przyśpiewując przy tym żałośnie. Początkowo miano zamiar pomóc mu w pracy, lecz ktoś odradził tego. Więc pozostawiono przybysza jego własnym siłom. A on kuł skałę dzień, tydzień, miesiąc, - aż pod jesień wykuł grotkę, a w niej łoże kamienne. Po pewnym czasie zaczął schodzić w dolinę do osady. Odwiedzał chorych, obdzielał ich lekami, maściami sporządzonymi z ziół, opatrywał rany mieszkańcom osiedli, zjawiając się zawsze w porę i niosąc pomoc okolicznemu ludowi. Zimą i latem chodził boso, choć nogi miał pokaleczone i ociekające krwią. Nigdy nie przyjął od nikogo żadnego posiłku, ani jałmużny, żył korzonkami i grzybami leśnymi przez siebie uzbieranymi. Za łoże służyła mu wyżłobiona skała, zaś za posłanie - garść liści i mchu. W jakiś czas po swym przybyciu, zaczął rozdawać hojnie jałmużnę wszystkim, kto tylko był w potrzebie. Tak trwało kilka lat. Lud okolicy tak się zżył z pustelnikiem, które- go dla bosych nóg nazwał "Gołonogiem", - tak przyzwyczaił się do głosu dzwonka, który trzy razy dnia rozbrzmiewał z pustelni, że gdy pewnego ranka nie posłyszał go, wyległ zdumiony na podwórza osiedli porzuciwszy pracę. Przez kilka następnych dni również wyczekiwano głosu dzwonka... Wyczekiwano pustelnika, lecz na próżno. Chciano podążyć na wzgórze, lecz przypomniano sobie, że pustelnik zabronił wszystkim wstępu do swej pustelni. Upłynęło jeszcze kilka dni na wyczekiwaniu. aż tu wczesnym rankiem usłyszano głos dzwonka, lecz inny i w innej stronie. Znów wyległ ludek na podwórza osiedli, porzuciwszy pracę, - wyległ i począł nadsłuchiwać. A głos dzwoneczka zbliżał się od strony Siewierza coraz więcej. Wreszcie zajęczał tuż przy chatach. Równocześnie ukazał się chłopiec w białej komży, prowadzący za uzdę konia, na którym kapłan siedział, wioząc komuś wiatyk. Podróżni minęli szybko osiedle, skierowali się ku górze i zaczęli się na nią piąć. Wówczas poszła gadka między ludzi, że pustelnik na wzgórzu chory, że "Gołonóg" umiera! Kto żyw, ruszył za księdzem. Za niedługi czas otoczono kołem pustelnię, gdzie na łożu wykutym w skale, spoczywał chory pustelnik. Rozpoczęła się spowiedź publiczna, śmiertelnie chorego, przed księdzem i mnogim ludem. Drżącym głosem rozpoczął pustelnik "Gołonogiem" zwany: - Jam jest dawny pan Z zamku będzińskiego i dziedzic tych lasów i borów, pan okrutny dla swoich poddanych, krzywdziciel srogi ludu mojego, krzywdziciel służby mojej, krzywdziciel biednych i opuszczonych, krzywdziciel niewinnych. Życie moje jako pana i dziedzica było jedną ciągłą niegodziwością, było jedną wielką zbrodnią, było tyraństwem, gwałtem, i wszelkim ziem. Bóg mnie srogo ukarał, w jednym dniu zabrał mi wszystkich najdroższych, żonę i dzieci. Szalałem z boleści, szalałem z wściekłości. I oto przyszedł sen, - który, mówił: rzuć dostatki, dostojeństwa a idź na pokutę, czyniąc dobrze tym, coś ich przez całe lata krzywdził. I poszedłem! Długo tułałem się po ziemi, aż tu na tym wzgórzu spocząłem. Resztę wiecie... Następnie prosił, aby lud się usunął. Gdy się to stało, poszeptał jeszcze trochę z księdzem, - wyciągnął z dziupli skalnej ostatnim wysiłkiem mieszek skórzany napełniony złotem, oddał go księdzu i... skonał. Posmutnieli ludziska, gdy dowiedzieli się z ust księdza o śmierci pustelnika. Pocieszyło ich jednak to, że pustelnik pozostawił złoto, za które miano wybudować kaplicę na wzgórzu. I rzeczywiście stanęła kaplica na wzgórzu gołonoskim i trwała wieki. A gdy ją starość zwaliła, lud na miejscu, gdzie było wykute w skale łoże pustelnika, wzniósł inną, bo murowaną, która do dzisiaj widnieje na cmentarzu.