Zagłębiowskie legendy: "Skarby powstańcze" (Sosnowiec-Milowice)
Nazywał się Grzegorz Liszka i był włodarzem we dworze w Milowicach. Zmarł przed 30 laty jako starzec 90-letni. Na krótki czas przed śmiercią, tak opowiadał przyjacielowi: Było to w roku 1863. Nie pomnę dnia ani miesiąca, aleć wiem że liście już opadły na dobre z drzewiny, a tatarkiem nad rzeką chrzebościła wichura, jakby stado opętańców w nim miało siedlisko. Na odwieczerz tak się rozpsociło, że konie same z pastwiska do stajni uciekły. Opatrzywszy wszystko na folwarku, poszedłem wcześnie spać. Nakrywszy się kożuchem, aby wichury nie słyszeć, wnet usnąłem. Jak długo spałem, nie wiem; gdy naraz zbudziło mnie głośne terkotanie, które zbliżało się do dworu i po pewnej chwili ucichło. Odwróciłem się na drugi bok i po pewnej chwili zacząłem drzemać, gdy znów posłyszałem, ale już nie terkotanie, tylko stuk w okno.
Trochę się przestraszyłem, myśląc, że znów przyszli na rewizję; mimo to podszedłem do okna chcąc się przekonać, któż to się w taką noc włóczy. Ale że ćma była wielka, nic nie widziałem. Postałem krzynę, gdy znów zastukało. Rad nie rad, pytam: - Kto jest i czego żąda? Za całą odpowiedź usłyszałem: - Swój - otwórzcie! Cóż było robić? Otworzyłem. Do izby wszedł jakiś pan, przy boku wisiała mu szabla, na głowie widniała konfederatka. Pochwaliwszy Pana Boga, prosił, abym wziął w przechowanie skrzynkę, którą przywiózł na wozie. Poznałem zaraz, że to jakiś starszy powstaniec, co ucieka przed Moskalami, więc pytam o zawartość skrzynki. Zrazu ociągał się z odpowiedzią, lecz w końcu odrzekł ostro, że skrzynka, to kasa powstańców pełna pieniędzy i ważnych papierów, że musi ją ukryć, aby nie wpadła w ręce kozaków, którzy go tropią od kilkunastu godzin. Gdy to posłyszałem, oświadczyłem, że skrzynki nie przyjmę, bo tu kozacy codziennie wpadają na rewizję i znaleźć ją mogą, i że najlepiej będzie jeżeli pieniądze zakopie gdzieś w lesie lub utopi w rzece. Podumał nieco, a potem rzekł: - Przyjacielu! prowadź do rzeki ! Nawdziawszy kapotę wyszedłem z przybyszem na podwórze, gdzie stał wóz, zaprzągnięty w parę koni, a przy nim kilku ludzi, także powstańców. Starszy podszedł do furmana co siedział na wozie, coś mu szepnął do ucha, a potem kazał nawrócić. Na koniec zwrócił się do mnie i zawołał: - Idźmy ! Poprowadziłem go przez wygon dworski, a za nami ruszył wóz z ową skrzynią. Po drodze przemyśliwałem, gdzie by to najlepiej utopić ową skrzynię. Przypomniałem sobie, że podle kapliczki, już na stronie czeladzkiej jest na środku rzeki głębia i że to miejsce będzie najlepszym schowkiem dla skarbów powstańczych. Tam też powiodłem moich gości. Gdyśmy przybyli na to miejsce, starszy rozkazał wjechać wozem w wodę, a gdy już dosięgnęliśmy połowy rzeki kazałem przystanąć i wskazałem ową głębię, Znajdowała się po lewej stronie wozu w odległości dwóch metrów. Ów starszy powstaniec rozkazał dwom innym wziąć skrzynkę za skórzane uszy, rozchybotać ją dobrze i śmignąć w wodę. I tak się stało. Bryznęła woda na wszystkie strony, zakotłowało się na głębinie i skończyło się. Skarb powstańczy znalazł schowek na wieczne czasy. Gdyśmy znaleźli się na brzegu z powrotem pan z szablą kazał mi przysiądz, że nie zdradzę nikomu tego miejsca. Dziś, po latach, prawił Grzegorz, gdy Brynica już kilka razy zmieniła koryto, a głębina już dawno zamuloną została, myślę że nie zgrzeszyłem opowiadając o tej przygodzie, boć przecie nikt skarbu szukał już nie będzie.