Zagłębiowskie legendy: "Duch kopalni Tadeusz" (Psary)
Powiadali starzy górnicy, że królestwem jego były wyrobiska na starej kopalni i zwano go Skarbnikiem. Zjawiał się dość często, szczególnie w nocy, na kopalni "Tadeusz". Widziano jego zielone oczy w antlochu (szybie wodnym gdzie stały pompy), słyszano schodzącego po bełtach, lub człapiącego w dennej wodzie po podziemnych chodnikach kopalni. Czasami spotykano go między organami, to znów skaczącego z lampką w ręce po folgach. Nierzadko natknięto się na niego niespodziewanie w drzwiach sztolni, siedzącego na ławie, to znów zjeżdżającego na szląguli, choć kołowrót stał w miejscu. Zdarzało się, że nawet za dnia widziano go stojącego w oknie wychodnym. Bywało, że przybierał postać błędnego ognika, lub też głodnej białej myszki.
Tak mówili starzy górnicy i przestrzegali młodych, aby schodzili z drogi na prawo przy spotkaniu się z nim, a broń Boże! pozwalali sobie gwizdać przy pracy w podziemiach. Młodzi, ot jak młodzi! Wysłuchiwali przestróg, ale też i śmiali się ze starych i ich bajek. Najwięcej pokpiwał sobie z ducha młody górnik Wojtek Wyder, słynący ze swej dobroci i uczciwości, ale nie wierzący w Skarbnika. Ojciec Wojtka, stary górnik i mieszkaniec Psar (domek jego stał na lewym brzegu strumyka, mającego źródła w północnej stronie wioski, a wpadającego do potoku strzyżowickiego) nie raz mawiał do syna: - Oj Wojtas, Wojtas! jeszcze ty go poznasz i uwierzysz! W kilka tygodni później, gdy Wojtek zjechał na robotę i już ją rozpoczął, zjawił się nagle sztygar i rozkazał mu iść za sobą. Wojtek nie przeczuwając nic złego, udał się za sztygarem. Gdy doszli do calizny, sztygar puknął w jej ścianę, a zdumiony Wojtas zobaczył, że ściana calizny się otworzyła, ot, gdyby drzwi. Przestraszony, chciał się cofnąć, lecz było już za późno, bo skała z powrotem się zawarła, a oczom jego przedstawił się dziwny widok. Przed sobą zobaczył olbrzymią jamę, oświetloną masą błędnych ogników, pełną złota i drogich kamieni. W tyle szerzyzny stał złocisty tron, a niewidzialna muzyka tak pięknie grała, aż się dusza radowała.
Wtem wyszedł z bocznego chodnika długi szereg garbusików (duchów kopalni). Na końcu tego korowodu szedł jakiś człek, ubrany w strój sztygara, a więc w nieodstępną kitlę (kaftan z kapturem) koloru czerwonego z guzami złotymi, z zapiętą aszledrą (skórzany fartuch) na srebrną sprzączkę. W prawej ręce trzymał płonącą dziwnym blaskiem latarkę, zaś w lewej złoty kilof. Cała ta czereda podeszła 410 tronu, otaczając go półkolem. Ów sztygar podszedł do tronu a usiadłszy na nim, spojrzał zielonym okiem, na Wojtka Wydera...W tej chwili Wojtas z przerażeniem skonstatował, że jest to ten sam sztygar, który wezwał go do pójścia za sobą. Co się działo się potem, Wojtek nie pamiętał. Gdy znalazł się z powrotem na powierzchni, oniemiał z przestrachu. Zobaczył nowe cudeńka. Wszystkich spotkanych ludzi nie znał. Nawzajem ci, co go spotykali, patrzyli na niego, jak na obcego i szeptali do siebie: - Skąd to wziął się ten siwy chłopina tutaj ?! Wojtas ruszył w stronę domu ojcowskiego, lecz o dziwo! - zastał tu obcych ludzi. Zrozpaczony, pobiegł żywo do chałupy swego kolegi Jaśka Serwika, co stała przy mostku nad potokiem strzyżowickim, lecz ze zdumieniem przekonał się, że i tu nowi ludzie mieszkają. Na wpół obłąkany zaczął pytać ludzi o swą rodzinę, o znajomych, i dowiedział się, że wszyscy już dawno wymarli, a on Wojtek Wyder zginął w kopalni przed pięćdziesięciu laty. Wówczas oznajmił zebranym dookoła niego górnikom, że to on jest Wojtkiem Wyderą, powoływał się na swych kolegów: Tkacza, Goryczkę, Pajdaka i Panka, potem opowiedział swoją przygodę, o skarbach, jakie widział w podziemiach, a wreszcie rozpłakał się z żalu za rodzicami i straconą młodością. Uspokoiwszy się, zaczął obliczać czas, no i wyliczył przy pomocy ludzi, że przebył w podziemiach z górą pół wieku, i że to była kara, którą mu wymierzył Skarbnik, za powątpiewanie w jego istnienie.