Zagłębiowskie legendy: "Jak powstała Rabka" (Sosnowiec-Klimontów): Różnice pomiędzy wersjami
Nie podano opisu zmian |
Nie podano opisu zmian |
||
Linia 36: | Linia 36: | ||
[[Kategoria:Marian Kantor-Mirski|Zagłębiowskie legendy i podania]] | [[Kategoria:Marian Kantor-Mirski|Zagłębiowskie legendy i podania]] | ||
[[Kategoria:Zagłębiowskie legendy i podania|Sosnowiec]] | [[Kategoria:Zagłębiowskie legendy i podania|Sosnowiec]] | ||
[[Kategoria:Legendy i podania | [[Kategoria:Legendy i podania Sosnowca|Sosnowiec]] |
Wersja z 11:32, 16 lis 2016
W niewielkiej odległości na południowy zachód od kIimontowskiego folwarku, stała karczma. Istniał tu jeszcze browar, który leżał w tym miejscu, gdzie droga ze wsi łączyła się z drogą wiodącą z Porąbki do Modrzejowa. Obok browaru powstała kolonia, którą nazwano Browar względnie Pod browarze. W stronie północno wschodniej wyrosła kolonia Rabka.
O powstaniu tej kolonii opowiada Stanisław Jędrzejek w opisie p.t. "Ciekawe podanie o zapadłym kącie Zagłębia": Pewnego razu przyszła na zamek będziński wieść, że liczna i dobrze uzbrojona gromada Niemców ciągnie do Mysłowic, a dowodzi nią wielki awanturnik, znany z napadów, baron von Rhode. Przerażenie ogarnęło okolicznych mieszkańców, którzy już nieraz poczuli niemieckie pazury na sobie, to też tłumnie poczęli się chronić do obronnego Będzina. Ówczesny starosta będziński, Mieroszewski, nie chcąc dopuścić do zdobycia i złupienia Mysłowic, zebrał dość znaczne siły składające się z załogi zamku będzińskiego, pachołków okolicznych dworów, oraz z pół setki jazdy przysłanej z Olkusza. Z takiemi siłami wyruszył przeciw Rhodemu; przedtem jeszcze umocnił załogę Czeladzi, w obawie, że Rhode może zmienić plan napadu i zamiast na Mysłowice, uderzy na Czeladź. Po paru dniach przetrząsania niedostępnych moczarów i kniei, znaleziono bandę Rhodego rozłożoną na obszernej polanie nad rzeką Rawą. Dziwny był widok obozu najeźdźców. Było to coś w rodzaju wędrownej kolonii niemieckiej. Mnóstwo krytych płótnem wozów, rozrzuconych tu i ówdzie po polanie. Pod wozami wylegiwali się mężczyźni z fajkami w zębach, gromady psów wałęsały się po obozie, kobiety przy ogniskach warzyły posiłek, kilku wyrostków kąpało się w rzece. Zaborczy ludek wyruszył na wschód w poszukiwaniu szczęścia. Tacy rabusie osiedlali się nad granicą Polski i z siedlisk swoich urządzali wyprawy na polskie dwory, wioski i miasteczka. Gromada Rhodego widocznie jeszcze nie znalazła sobie odpowiedniego miejsca do stałego osiedlenia i zbyt ufała w swoje siły skoro zcałym dobytkiem ciągnęła pod Mysłowice. Mieroszewski po rozpatrzeniu się w sytuacji postanowił niezwłocznie uderzyć na nieprzygotowanych Niemców. Rozkazał więc piechocie podchodzić z dwu stron do obozu z boków, a jazda miała uderzyć w środek. Ponieważ w pobliżu polany las był dosyć rzadki i nie miał wcale podszycia, więc też Niemcy wkrótce zauważyli nadciągające wojsko. W obozie powstał straszny popłoch. Kobiety z krzykiem pakowały na wozy porozrzucane sprzęty, mężczyźni chwytali za broń i biegli do pasących się na skraju polany koni; psy zaczęły szczekać i wyć. Z niewielkiego namiotu wypadł z mieczem w dłoni baron Rhode, za nim wybiegło czterech jego synów. Wszyscy oni stanęli chwilowo bezradni, nie wiedząc co czynić. Za późno było myśleć o obronie, niemożliwością uciekać, a oddać się bez ,walki w niewolę Niemcy nie myśleli, gdyż spodziewali się surowej kary za swoje dawniejsze zbrodnie. Tymczasem na polanę wpadła już jazda, a z dwu stron po bokach wysuwała się z lasu piechota. Niemcom pozostawało drogo sprzedać życie, więc też rozpaczliwie zaczęli się bronić. Ukryci za wozami strzelali z muszkietów, kilkunastu na koniach broniło przed jazdą. Baron ochrypłym głosem nawoływał do skupienia się w gromadę. Ale daremną była obrona. Po półgodzinnej walce Mieroszewski opanował obóz. Sporo Niemców zginęło, kilkunastu przebrnąwszy rzekę uciekło, reszta, między którymi znajdował się Rhode z trzema synami, gdyż jeden padł w walce, w dybach wraz z żonami powędrowała do Będzina, Nie wiedziano na zamku, co robić z jeńcami, oraz skarbami im odebranemi. Wreszcie za poradą pani Mieroszewskiej, za odebrane Niemcom pieniądze postanowiono wybudować kościół, a do pracy przy budowie kościoła użyć wziętych w niewolę rabów między którymi znajdowało się nawet kilku rzemieślników. Kościół miał stanąć na wyniosłym miejscu poza klimontowskim dworem położonym; sprowadzony z Krakowa budowniczy miał kierować robotą. Aby robotnicy znajdowali się bliżej budowli, przetransportowano jeńców z zamku będzińskiego na zamkniętą bagnami wysepkę, na której pobudowano im szałasy służące za tymczasowe schroniska. Pracę nad rozbudową kościoła rozpoczęto. Jedni spośród jeńców zaczęli kopać doły na fundamenty, a inni łamali kamienie z kamionki pod Zagórzem. Skoro pierwszy transport kamieni już przywieziono i nazajutrz miano zakładać fundament. W noc poprzedzającą rozpoczęcie budowy powstała jednak straszna burza; piorun bił po piorunie; wicher łamał i wyrywał z korzeniami olbrzymie drzewa; zdawało się, że koniec świata nadchodzi. Wreszcie gdy owa straszna noc minęła znaleziono kamienie porozrzucane, a doły na fundamenty zamulone zupełnie wodą i piaskiem. Pracę podjęto na nowo, ale jakaś nieczysta siła ustawicznie ją hamowała. Przywiezione za dnia, olbrzymie głazy przez noc bywały porozrzucane po okolicy; nawet na górze wznoszącej się między KIimontowem a Zagórzem, znajdowano kamienie do KIimontowa na budowę kościoła przywiezione. Te kamienie jeszcze dzisiaj oglądać można; znajdują się bowiem porozrzucane na polnej drodze prowadzącej ze szpitala do alei kasztanowej. Padł strach na okolicznych mieszkańców, którzy poczęli Niemców posądzać o spółkę z szatanem i czary; najwięcej zaś przeciw Niemcom krzyczał zrozpaczony budowniczy. Źle by się skończyło z rabami, gdyby nie interwencja proboszcza będzińskiego. Światły kapłan zaprzeczył wszystkim podejrzeniom Niemców o czary, twierdząc, że Bóg ma większą władzę niż szatan i widocznie nie życzy sobie, aby Jego świątynia była zbudowana przez niewolników i za pieniądze z ludzkiej krzywdy pochodzące. Zaniechano więc budowli kościoła, a na miejscu gdzie miał stanąć kościół, wymurowano kapliczkę do dziś dnia istniejącą.
Tymczasowo pracowici Niemcy rozgospodarowali się na swojej wysepce. Pobudowali sobie wygodniejsze chaty, przy których zakładali ogródki, a jednocześnie rozpoczęli karczowanie północnej, wyniosłej części wysepki oraz wypalanie smoły. Pan Mieroszewski widząc szczerą pracę Niemców dopomógł im w założeniu wsi, którą od ich przezwiska "raby", nazwano Rabką. W Rabce zamieszkali prawie wszyscy członkowie dawnej bandy Rhodego i on sam z trzema synami i przez długie lata byli poddanymi Mieroszewskich. Wprawdzie w ciągu kilkudziesięciu lat sporo Niemców z Rabki uciekło, a inni udali się do pobliskiej, biskupiej Porąbki, ale potomkowie Rhodego wszyscy w Rabce zostali; spolszczyli się zupełnie, nazwisko Rhodego zamienili na Rodek i dziś bardzo dużo Rodków mieszka w Rabce i w Klimontowie. Nazwiska niemieckie jakie spotykamy u gospodarzy Rabki i Porąbki, jak: Hundy, Okamfry, Hangieldy, świadczą o ich, niemieckiem pochodzeniu. Olbrzymia grusza, stojąca na środku drogi przy wjeździe do Rabki była, według podania, zasadzoną przez jednego z wnuków Rhodego, na grobie dziadka. Nieszczęśliwy przebieg powstania 1863 roku, spowodował zupełny upadek ładnie się rozwijającej Rabki. Moskale przechodząc przez Rabkę zaczęli ją pustoszyć, rzucili się na niewinną ludność, kilku gospodarzy zabito, dobytek zrabowano, a całą wieś spalono.