Zagłębiowskie legendy: "O skamieniałych barciach" (Rogoźnik): Różnice pomiędzy wersjami
(Utworzył nową stronę „Idąc z Rogoźnika do Siemoni, spostrzega się na górach po lewej stronie drogi, tu i ówdzie leżące, kupki rozrzuconych kamieni. O tych kamieniach tak opowiadają s...”) |
Nie podano opisu zmian |
||
Linia 27: | Linia 27: | ||
Bracia zabrawszy konie, odeszli do domu i już więcej na "górę" swoją nie poszli. | Bracia zabrawszy konie, odeszli do domu i już więcej na "górę" swoją nie poszli. | ||
Do dzisiaj na tym miejscu widnieje głęboki lej, obok którego leżą kupki kamieni, których nikt nie rusza. Są to szczątki skamieniałej czarownicy, inne kupki to szczątki tych, których wiedźma zamieniła w kamienie. | Do dzisiaj na tym miejscu widnieje głęboki lej, obok którego leżą kupki kamieni, których nikt nie rusza. Są to szczątki skamieniałej czarownicy, inne kupki to szczątki tych, których wiedźma zamieniła w kamienie. | ||
[[Kategoria:Marian Kantor-Mirski|Zagłębiowskie legendy i podania]] | |||
[[Kategoria:Zagłębiowskie legendy i podania|Rogoźnik]] | |||
[[Kategoria:Legendy i podania powiatu będzińskiego|Rogoźnik]] |
Aktualna wersja na dzień 11:05, 16 lis 2016
Idąc z Rogoźnika do Siemoni, spostrzega się na górach po lewej stronie drogi, tu i ówdzie leżące, kupki rozrzuconych kamieni. O tych kamieniach tak opowiadają starzy ludzie: W dawnych czasach gdy na górach rosły duże lasy, można było spotkać grupki ludzi "przegrzebujących" ziemię i szukających rozmaitych kruszców, które po wydobyciu odwożono końmi w różne strony.
Na jednym wzgórzu trzej bracia wykarczowali las i rozpoczęli "kopać" w ziemi. Codziennie o świcie zjawiali się po kolei na swojej "górze" ("górą" zwano dawniej kopalnie) z wozem i końmi, a pod wieczór ładownym wozem odjeżdżali w stronę Wojkowic. Zdarzyło się raz w porze jesiennej, że nastał nagle wielki ziąb. Jeden z braci przyjechawszy na "kopanie" rozpalił pod pobliskim drzewem ognisko; w czasie pracy, co chwilę, szedł ogrzać się przy palenisku. Gdy przyszedł do ogniska trzeci raz, usłyszał głos kobiecy, dochodzący go z góry i proszący o pozwolenie ogrzania się przy ognisku. Spojrzał górnik do góry i dostrzegł, między chojarami sosny, starą babę, trzymająca pręcik z brzozy w ręce. Kazał jej zejść i usiąść przy ognisku. Baba zlazła z sosny, a stanąwszy obok ogniska, znienacka uderzyła przez plecy kopacza witką. W tej chwili górnik zamienił się w kamień. Stara wiedźma poszła następnie do koni stojących opodal i również uderzeniem rózgi, zamieniła je w kamienie, a wóz zepchnęła w dół. Na drugi dzień przyjechał drugi brat na robotę. Znów z powodu zimna rozpalił ognisko i powtórzyła się ta sama historia z babą, co wczoraj. On i jego konie, przez zdradliwe uderzenie wicią, zostali zamienieni w kamienie. Trzeci brat nie doczekawszy się pierwszego, który zawsze po dwóch dniach wracał do domu o wieczorze, zaprzągnął konie i na trzeci dzień o świtaniu wyjechał do pracy. Już w drodze spostrzegł, że koło wozu biegnie ulubiony jego pies, który zawsze pozostawał na straży domostwa. Rozpoczął nawoływać go, aby powrócił do domu, ale pies ani myślał o tym i wyrywał się naprzód. Widząc, że wszelkie nakazy nie pomogą, pozwolił psu towarzyszyć sobie. Gdy przyjechał na miejsce, odprowadził konie na bok, rzucił im wiązkę siana i odszedł do swej "góry", pies zaś zaczął niespokojnie biegać dookoła i węszyć. Po pewnym czasie trzeci brat zziębnięty odszedł i zaczął rozpalać ognisko, aby przy jego cieple mógł się rozgrzać. I znów, jak jego dwaj bracia, posłyszał prośbę baby o pozwolenie ogrzania się. Spostrzegłszy starą kobietę z rózgą między chojarami, kazał jej zejść i usiąść przy ognisku. Zaledwie jednak wiedźma stanęła na ziemi, przypadł do niej pies, chwycił zębami za spódnicę, targając ją niemiłosiernie. Baba narobiła wrzasku, a pies coraz bardziej ją tarmosił i pociągał to w tę, to w ową stronę. Co babsko zamierzyło się witką na psa, to on nie puszczając spódnicy, uskakiwał w inną stronę. Baba widząc, że z psem nie poradzi sobie, zaczęła prosić górnika, aby psa odwołał. Wszelkie usiłowania w tym kierunku nie odniosły jednak skutku, - pies nie zważał na nawoływania, groźby i prośby pana. W pewnym momencie skoczył na kark babie, chwycił w zęby chustkę jaką miała na głowie i znów zaczął tarmosić. Babsko wywijało na wszystkie strony prętem, lecz psa dosięgnąć nie mogło. Widząc, że nie zdoła odgonić psa, rzekła do jego pana: - Jestem czarownicą, weź ten pręcik ode mnie i spędź nim psa z mego grzbietu! - to mówiąc rzuciła pręcik pod nogi górnikowi. Zmiarkował "kopacz", że z owym prętem jest coś nie w porządku, więc podniósł go, lecz psa nie miał zamiaru odpędzić. Baba widząc, iż jej zamiary spełzły na niczym, rzekła: - Obróć witkę grubszym końcem i idź do tych kamieni co stoją opodal, uderz każdy grubszym końcem witki, a potem uwolnij mnie od psa. Usłuchał chłopek baby, podszedł do jednego kamienia, śmignął go witką, a oto kamień ożył i zamienił się w pierwszego brata, żywego i całego Nie pytając o nic pobiegł do drugiego kamienia śmignął go witką i znów kamień przemienił się w drugiego brata. Popędził dalej, uderzył trzeci, czwarty, szósty, które znów ożyły. Były to konie braci. Rozeźlony wielce, przyskoczył do baby, i pyta czy takich kamieni jest więcej po górach. Roześmiała się straszliwie baba, a widząc co ją czeka, coś krzyknęła, ot jakieś zaklęcie, i w tej chwili wszystkie kamienie dokoła rozpadły się w kawałki z hukiem. Gdy to się stało, wrzasnęła czarownica: - Już tych nie wskrzesisz ! W tej chwili spadł na nią pręt brzozowy cieńszym końcem. Babsko od razu zamieniło się w kamień olbrzymi, który pod drugim uderzeniem rozpadł się w kawały. W chwili gdy witka spadała na grzbiet babski, pies skoczył z wozu na ziemię i zaczął radośnie poszczekiwać. Bracia zabrawszy konie, odeszli do domu i już więcej na "górę" swoją nie poszli. Do dzisiaj na tym miejscu widnieje głęboki lej, obok którego leżą kupki kamieni, których nikt nie rusza. Są to szczątki skamieniałej czarownicy, inne kupki to szczątki tych, których wiedźma zamieniła w kamienie.