Janina Dudała: Różnice pomiędzy wersjami
Nie podano opisu zmian |
Nie podano opisu zmian |
||
Linia 25: | Linia 25: | ||
Była zwyczajną osobą, pracowała w kuchni w szkole podstawowej w Sosnowcu, gdzie była „szefową”. Gotowała obiady dla dzieci. Właściwie nic specjalnego w życiu nie dokonała ani nie osiągnęła, nie miała tytułów naukowych, nie zajmowała jakiegoś eksponowanego stanowiska, była biedna, umarła młodo, a mimo to na jej pogrzebie był wielki tłum ludzi. Ja niewiele wtedy widziałem, bo byłem zupełnie zdołowany. Pamiętam tylko ten tłum ludzi. Długo nie mogłem się jej śmiercią pogodzić. I właściwie brakuje mi jej do dzisiaj. | Była zwyczajną osobą, pracowała w kuchni w szkole podstawowej w Sosnowcu, gdzie była „szefową”. Gotowała obiady dla dzieci. Właściwie nic specjalnego w życiu nie dokonała ani nie osiągnęła, nie miała tytułów naukowych, nie zajmowała jakiegoś eksponowanego stanowiska, była biedna, umarła młodo, a mimo to na jej pogrzebie był wielki tłum ludzi. Ja niewiele wtedy widziałem, bo byłem zupełnie zdołowany. Pamiętam tylko ten tłum ludzi. Długo nie mogłem się jej śmiercią pogodzić. I właściwie brakuje mi jej do dzisiaj. | ||
Często zadawałem sobie pytanie, co w niej było takiego szczególnego, że ludzie ją aż tak bardzo lubili i szanowali? Myślę, że nie da się na to pytanie tak prosto odpowiedzieć, ponieważ każdy człowiek jest pewną sumą postaw, zachowań, reakcji, zdarzeń. Na pewno w jakimś stopniu dlatego, że ciężko pracowała przez całe swoje krótkie życie. Pochodziła z wielodzietnej rodziny. Jako najstarsza z sześciu sióstr pomagała rodzicom w ich wychowaniu, a także w gospodarstwie i w polu. Nie było jej lekko. Przeżyła wojnę, później w latach pięćdziesiątych wyjechała za chlebem z rodzinnego Sulejowa do Sosnowca. Tutaj wyszła za mąż za mojego Ojca Stefana i urodziła dwoje dzieci. Najpierw w 1957 moją siostrę Barbarę, rok później mnie. Następne kilkanaście lat życia poświęciła pracy i wychowaniu dzieci, które miały ten przywilej, że zawsze była blisko - w domu, w przedszkolu, w szkole podstawowej, na wakacjach. Na wyciągniecie ręki. Nigdy jednak się nie narzucała, także jej obecność nie była dla nas uciążliwa. Bardzo jej zależało, żebyśmy w życiu zdobyli jak najlepsze wykształcenie, chodzili do jak najlepszych szkół, przebywali w dobrym towarzystwie, osiągnęli w życiu jakąś pozycję. Naprawdę bardzo się poświęcała, żeby to jej marzenie się spełniło. Dodatkowa praca w wakacje na koloniach, robienie przyjęć weselnych, a oprócz tego szycie na maszynie, robienie na drutach i wszystkie domowe obowiązki. Nie było wtedy wolnych sobót. Nigdy się nie skarżyła na swój los. Tylko jej zawdzięczam, że skończyłem najlepsze liceum w mieście (IV LO im. St. Staszica - chodziłem tam razem z siostrą do jednej klasy). Później był wyjazd do Krakowa na studia. To było w 1976 roku. Wtedy niewiele osób mogło sobie na to pozwolić, a co dopiero studia na najstarszej uczelni w Polsce, Uniwersytecie Jagiellońskim. W przeciwieństwie do ojca, miała bardzo dużo znajomych, sąsiadek i przyjaciółek. Zawsze miała czas dla tych ludzi, żeby ich przyjąć, wysłuchać, porozmawiać. Dla każdego miała „dobre słowo”. Miała bardzo pogodne usposobienie. Często się uśmiechała, żartowała. Bardzo lubiła śpiewać. | Często zadawałem sobie pytanie, co w niej było takiego szczególnego, że ludzie ją aż tak bardzo lubili i szanowali? Myślę, że nie da się na to pytanie tak prosto odpowiedzieć, ponieważ każdy człowiek jest pewną sumą postaw, zachowań, reakcji, zdarzeń. Na pewno w jakimś stopniu dlatego, że ciężko pracowała przez całe swoje krótkie życie. Pochodziła z wielodzietnej rodziny. Jako najstarsza z sześciu sióstr pomagała rodzicom w ich wychowaniu, a także w gospodarstwie i w polu. Nie było jej lekko. | ||
[[Plik:Matka_Córki.jpg|right|thumb|450px|]] | |||
Przeżyła wojnę, później w latach pięćdziesiątych wyjechała za chlebem z rodzinnego Sulejowa do Sosnowca. Tutaj wyszła za mąż za mojego Ojca Stefana i urodziła dwoje dzieci. Najpierw w 1957 moją siostrę Barbarę, rok później mnie. Następne kilkanaście lat życia poświęciła pracy i wychowaniu dzieci, które miały ten przywilej, że zawsze była blisko - w domu, w przedszkolu, w szkole podstawowej, na wakacjach. Na wyciągniecie ręki. Nigdy jednak się nie narzucała, także jej obecność nie była dla nas uciążliwa. Bardzo jej zależało, żebyśmy w życiu zdobyli jak najlepsze wykształcenie, chodzili do jak najlepszych szkół, przebywali w dobrym towarzystwie, osiągnęli w życiu jakąś pozycję. Naprawdę bardzo się poświęcała, żeby to jej marzenie się spełniło. Dodatkowa praca w wakacje na koloniach, robienie przyjęć weselnych, a oprócz tego szycie na maszynie, robienie na drutach i wszystkie domowe obowiązki. Nie było wtedy wolnych sobót. Nigdy się nie skarżyła na swój los. Tylko jej zawdzięczam, że skończyłem najlepsze liceum w mieście (IV LO im. St. Staszica - chodziłem tam razem z siostrą do jednej klasy). Później był wyjazd do Krakowa na studia. To było w 1976 roku. Wtedy niewiele osób mogło sobie na to pozwolić, a co dopiero studia na najstarszej uczelni w Polsce, Uniwersytecie Jagiellońskim. W przeciwieństwie do ojca, miała bardzo dużo znajomych, sąsiadek i przyjaciółek. Zawsze miała czas dla tych ludzi, żeby ich przyjąć, wysłuchać, porozmawiać. Dla każdego miała „dobre słowo”. Miała bardzo pogodne usposobienie. Często się uśmiechała, żartowała. Bardzo lubiła śpiewać. | |||
Zachorowała nagle na raka płuc. Chorowała przez 2 lata. Tak bardzo chciała żyć dalej! Jeszcze na 2 tygodnie przed śmiercią była w pracy. Umarła, przyjąwszy sakramenty, rankiem 13 czerwca 1981 roku. | Zachorowała nagle na raka płuc. Chorowała przez 2 lata. Tak bardzo chciała żyć dalej! Jeszcze na 2 tygodnie przed śmiercią była w pracy. Umarła, przyjąwszy sakramenty, rankiem 13 czerwca 1981 roku. |
Wersja z 07:49, 20 wrz 2024
Zagłębiowskie Biogramy | |
Janina Dudała | |
Imię i nazwisko | Janina Dudała |
Data i miejsce urodzenia | 23 marca 1930 Sulejów |
Data i miejsce śmierci | 13 czerwca 1981 Sosnowiec |
Zawód | matka, żona, kucharka, dobry człowiek |
Janina Dudała (1930-1981) z domu Twardowska, urodziła się 23 marca 1930r. w Sulejowie, córka Ignacego i Pelagii z d. Stobiecka, była kucharką i pracowała do chwili śmierci w 1981r. w nieistniejącej obecnie Szkole Podstawowej Nr 7 im. Adama Mickiewicza w Sosnowcu. Mąż: Stefan Dudała. Dzieci: Barbara Gołębiowska, Piotr Dudała.
Była zwyczajną osobą, pracowała w kuchni w szkole podstawowej w Sosnowcu, gdzie była „szefową”. Gotowała obiady dla dzieci. Właściwie nic specjalnego w życiu nie dokonała ani nie osiągnęła, nie miała tytułów naukowych, nie zajmowała jakiegoś eksponowanego stanowiska, była biedna, umarła młodo, a mimo to na jej pogrzebie był wielki tłum ludzi. Ja niewiele wtedy widziałem, bo byłem zupełnie zdołowany. Pamiętam tylko ten tłum ludzi. Długo nie mogłem się jej śmiercią pogodzić. I właściwie brakuje mi jej do dzisiaj.
Często zadawałem sobie pytanie, co w niej było takiego szczególnego, że ludzie ją aż tak bardzo lubili i szanowali? Myślę, że nie da się na to pytanie tak prosto odpowiedzieć, ponieważ każdy człowiek jest pewną sumą postaw, zachowań, reakcji, zdarzeń. Na pewno w jakimś stopniu dlatego, że ciężko pracowała przez całe swoje krótkie życie. Pochodziła z wielodzietnej rodziny. Jako najstarsza z sześciu sióstr pomagała rodzicom w ich wychowaniu, a także w gospodarstwie i w polu. Nie było jej lekko.
Przeżyła wojnę, później w latach pięćdziesiątych wyjechała za chlebem z rodzinnego Sulejowa do Sosnowca. Tutaj wyszła za mąż za mojego Ojca Stefana i urodziła dwoje dzieci. Najpierw w 1957 moją siostrę Barbarę, rok później mnie. Następne kilkanaście lat życia poświęciła pracy i wychowaniu dzieci, które miały ten przywilej, że zawsze była blisko - w domu, w przedszkolu, w szkole podstawowej, na wakacjach. Na wyciągniecie ręki. Nigdy jednak się nie narzucała, także jej obecność nie była dla nas uciążliwa. Bardzo jej zależało, żebyśmy w życiu zdobyli jak najlepsze wykształcenie, chodzili do jak najlepszych szkół, przebywali w dobrym towarzystwie, osiągnęli w życiu jakąś pozycję. Naprawdę bardzo się poświęcała, żeby to jej marzenie się spełniło. Dodatkowa praca w wakacje na koloniach, robienie przyjęć weselnych, a oprócz tego szycie na maszynie, robienie na drutach i wszystkie domowe obowiązki. Nie było wtedy wolnych sobót. Nigdy się nie skarżyła na swój los. Tylko jej zawdzięczam, że skończyłem najlepsze liceum w mieście (IV LO im. St. Staszica - chodziłem tam razem z siostrą do jednej klasy). Później był wyjazd do Krakowa na studia. To było w 1976 roku. Wtedy niewiele osób mogło sobie na to pozwolić, a co dopiero studia na najstarszej uczelni w Polsce, Uniwersytecie Jagiellońskim. W przeciwieństwie do ojca, miała bardzo dużo znajomych, sąsiadek i przyjaciółek. Zawsze miała czas dla tych ludzi, żeby ich przyjąć, wysłuchać, porozmawiać. Dla każdego miała „dobre słowo”. Miała bardzo pogodne usposobienie. Często się uśmiechała, żartowała. Bardzo lubiła śpiewać.
Zachorowała nagle na raka płuc. Chorowała przez 2 lata. Tak bardzo chciała żyć dalej! Jeszcze na 2 tygodnie przed śmiercią była w pracy. Umarła, przyjąwszy sakramenty, rankiem 13 czerwca 1981 roku.
Piotr Dudała